Michał i Karina

Znam ich od wielu lat. Ją od dzieciństwa, chociaż zaprzyjaźniłyśmy się dopiero na studiach. Jego- w zasadzie ze studiów, ale trudno byłoby to nazwać znajomością- spośród tysiąca studentów na roku, zwrócił moją uwagę i cóż tu dużo mówić- podobał mi się ;-). Patrzyło mu z oczu tak, jak wtedy uważałam, dobremu kandydatowi na dobrego narzeczonego patrzeć powinno. Ale poza tym, że znałam jego imię i nazwisko, oraz poza tym, że zamieniliśmy ze sobą parę zdań na temat wyników egzaminów z rachunkowości menadżerskiej, jakoś nie było okazji, aby dowiedzieć jaki on właściwie jest. Pozostał zatem w sferze wyobrażeń aż do czasu, gdy…

No właśnie, do czasu, gdy Karina oznajmiła, że  zawarła ciekawą „znajomość”.

-          Może go znasz- studiował z tobą na roku?

-          No, no- z tysiąca ludzi na roku na pewno go znam…- Powiedziałam. No i okazało się, że to on właśnie!

-          No, nie! Dlaczego akurat on?- roześmiałam się - Podkochiwałam się w nim! No może za duże słowo, ale podobał mi się!

Wkrótce poznałam go lepiej- jako chłopaka Kariny właśnie. I  powiem tak- miałam dobre wyczucie, choć z moimi męskimi fascynacjami w życiu bywało różnie: ten facet okazał się  właściwie oceniony na podstawie „z oczu patrzenia”.

Nie będę opisywać co się działo potem, bo ani dobrze nie pamiętam, ani  nie wiem też co jest tajne, a co publiczne. Podzielę się tylko jedną historią, która swojego czasu niesłychanie mnie rozbawiła.

Każdy związek musi przejść przez fazę poznawania, zrozumienia się, docierania się. Każdy jest inny, każdy musi zmierzyć się z oczekiwaniami drugiej strony. Między Michałem a Kariną, na pierwszy rzut oka nie było wiele podobieństw. Ona nieco introwertyczna, troszkę nieśmiała, refleksyjna, stroniąca od tłumów, dobrze czująca się sama ze sobą, czasami pesymistka. On- ekstrawertyk, niepoprawny optymista, wrażliwy, ale nie rozdzielający włosa na czworo, w zasadzie bezproblemowy, zawsze otoczony gromadą starych i nowych znajomych. Tam gdzie był Michał, zawsze byli ludzie, zawsze było wesoło. Początkowo było to dla Kariny trudne do zrozumienia. Jak to tak? Tylu znajomych, ciągły szum i gwar wokół, wszystko takie łatwe i proste? A gdzie zaduma, gdzie refleksja, gdzie introspekcja, gdzie spotkanie ze samym sobą?  Aby skłonić go do powyższych, wysłała go- ekstrawertyka, na samotne wakacje. Założyła, że skoro pojedzie sam, na pewno znajdzie czas aby spotkać się ze samym sobą i pomyśleć o czymś więcej niż tylko o tym, co wokół.

Po jego powrocie zapytałam:

-  I jak Michała z samym sobą spotkania?

- Nijak- nie miał czasu. Już pierwszego dnia z wszystkimi się zaprzyjaźnił i ma teraz mnóstwo nowych znajomych. Wszystko na nic, ciągle był zajęty!

- Trzeba go było wysłać samego na pustynię…- pomyślałam- Nie nauczysz kota szczekać, a psa miauczeć…                                  

- I za to go uwielbiam.- dodałam na głos - Chciałabym tak umieć!

Problem chyba jednak nie był kluczowy, bo po jakimś czasie Karina i Michał zamieszkali razem, potem się pobrali, mają trójkę dzieci i są razem do dziś. I nadal każde z nich jest inne. Ale chyba każde nauczyło się czerpać z tego, co oferuje druga strona. I chociaż nadal patrzą na te same rzeczy w inny sposób, potrafią spotkać się gdzieś w pół drogi.

I mogłabym to jakoś spuentować, ale dziś tego nie zrobię. Powiem więc krótko: cieszę się, że moja znajomość z Michałem na studiach nie doszła do skutku i że to właśnie Karina spotkała go w swoim życiu. Cieszę się, bo introwertyk i pesymista potrzebuje przeciwwagi, aby rozkwitać. A przy Michale przez wszystkie te lata Karina rozkwitała. I niech kwitnie dalej- niech sobie razem kwitną ;-).

Aga - niepoprawna myślicielka

null

null

null