AGA I JA
Aga,
Kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam "Anię z Zielonego Wzgórza". Zawsze marzyłam o prawdziwej przyjaźni, takiej na całe życie. Oczami wyobraźni widziałam nas obie razem przepływające przez różne koleje losu, jak Ania Shirley i Diann Barry. Wybiegałam marzeniami daleko w przyszłość widząc nas siedzące w parku a obok w piaskownicy bawiące się nasze dzieci. Asia, Ola, Mika….
Życie różnie weryfikowało moje przyjaźnie, raz łagodnie raz boleśnie a ja za każdym razem wierzyłam, że teraz to już jest na pewno ta prawdziwa. Z Agnieszką znamy się już ponad 30 lat, ale nasze bliższe relacje nabrały rozpędu jak stałyśmy się już dojrzałymi kobietami. Los rzucił Agę poza granicę naszego kraju, ale paradoksalnie nie ograniczyło to naszych kontaktów.
Kiedy spotykamy się same bez naszych rodzin czuję się jak za dawnych czasów studenckich, kiedy to biegałyśmy na dyskoteki, spotykałyśmy się w połowie drogi miedzy naszymi blokami, żeby opowiedzieć sobie z wypiekami nasze sercowe historie. Dopiero kiedy dopadają nas dzieci uświadamiam sobie upływ czasu. Mam wielu znajomych, ale przyjaciół tylko kilku.
W tym roku udało nam się spędzić razem z naszymi rodzinami tydzień w Rowach i mogę sobie po cichu powiedzieć, że chyba spełniło się moje kolejne marzenie…
Dziękuję, że jesteś.
Poniżej tekst napisany o mnie przez Agę rok temu ;-)
Zapraszam też do obejrzenia kilku zdjęć z naszego wspólnego wyjazdu z Agnieszką
Karina
…pamiętam ją z dzieciństwa. A dokładnie z czasów, kiedy chodziłam regularnie do kościoła, czyli kiedy miałam jakieś 9 lat. Nie znałam jej, ale zawsze lubiłam na nią patrzeć. Nie dało się nie patrzeć: te największe w świecie oczy, smukła sylwetka i blond włosy… Intrygowała mnie. Zawsze uważałam, że musi być romantyczna i natchniona. Poza tym widywałam ją w czasie zakupów, na niedzielnym spacerze, w szkole… Była nieodłączną częścią krajobrazu z mojego dzieciństwa. Było wiele osób, które gdzieś tam się przewijały, ale ona zawsze wybijała się na pierwszy plan… No bo te największe w świecie oczy, smukła sylwetka, długie blond włosy… Była, istniała, zaznaczała swą obecność, choć właściwie nigdy jej nie znałam.
Poznałam ją trochę w liceum, do którego razem chodziłyśmy. I wtedy się odczarowała: wcale nie wydawała mi się taka romantyczna i natchniona- raczej troszkę stuknięta- zawsze krzyczała na mój widok, że chce mieć takie rzęsy jak ja… Pamiętam, że nosiła idiotyczną grzywkę, bo ciągle z nią eksperymentowała: raz w wzdłuż, raz w poprzek, innym razem prawie na jeża, czasami na brąz a czasami na blond… Lubiła też ubierać się na czarno.
Ale tak naprawdę poznałam ją dopiero na studiach. Spotkałyśmy się na pewnej kuriozalnej imprezie i odkryłyśmy, że fajnie spędza nam się razem czas. Od tamtej pory nasza więź się zacieśniła: widywałyśmy się częściej i coraz więcej nas łączyło. Byłyśmy dla siebie powierniczkami, pocieszycielkami, a czasami współprzestępczyniami w akcjach pt. tytułem: „Jak przechytrzyć starych”. Spotykałyśmy się zawsze w połowie drogi od naszych domów: na mostku nad jeziorkiem. Przeżywałyśmy wspólnie swoje nieszczęśliwe i szczęśliwe miłości, łzy, wzloty, upadki a potem znowu wzloty… To chyba wtedy zaczął się w życiu Kariny okres pastelowy, który trwa do dziś…
Potem zaczęło się normalne życie: praca, mężowie, dzieci i ciągłe poszukiwanie siebie… Ale żeby się odnaleźć, najpierw trzeba zrozumieć, że jest się zagubionym. Karina zrozumiała to dużo wcześniej niż ja… Pamiętam jej drogę, rozterki i wątpliwości… Sięgała po różne rzeczy, aż w końcu odkryła aparat fotograficzny… I chyba się odnalazła! Wreszcie może wyrazić swą fascynację kolorami, obrazami, ludźmi i wyrazić siebie.
I teraz kiedy oglądam jej zdjęcia, widzę, że wreszcie jest taka jaką sobie ją wyobrażałam przed laty, w kościele: natchniona, romantyczna, intrygująca…
Aga - niepoprawna myślicielka